Od kiedy mam nowe i nieskończone źródło inspiracji, zamarzyło mi się upieczenie tęczowego tortu. Zakładałam, że nie jest łatwo i kosztuje to baardzo dużo pracy, zdecydowanie za dużo pracy, kiedy się ma dwoje energicznych dzieci. Na szczęście zbieg okoliczności i obecność teściowej pozwoliły mi owy tort (w dwóch podejściach) upiec w spokoju, a cała misja zakończyła się sukcesem! Z dumą prezentuję Wam nie do końca idealny, ale jakże pełen miłości tęczowy tort urodzinowy Leny i Mikołaja.
Bardzo soczyste kolory osiągnęłam przez dodanie zaledwie maleńkiej łyżeczki (do karmienia niemowląt) barwnika spożywczego Wilton w formie pasty. Podobno najlepiej używać właśnie barwnika w żelu lub paście i unikać płynnej formy tego dodatku, żeby kolory były żywe.
Mój spód stanowił biszkopt, bo wiedziałam że się na nim nie zawiodę, każda warstwa to OSOBNO ubijany biszkopt z dwóch jaj (za pierwszym podejściem nie wpadłam na to, że nie można sobie tego ciasta przygotować hurtem z jaj 12, bo po upieczeniu jednej warstwy reszta będzie do wyrzucenia:)).
Krem zrobiłam z bitej śmietany z dodatkiem zgniecionych świeżych malin, żeby przełamać słodycz deseru. Następnym razem postawię na inną masę, bita śmietana na następny dzień niestety nie jest już taka wspaniała, ile to się człowiek uczy na błędach:).
Ostatecznie gwóźdź kulinarnego programu przyjęcia urodzinowego dzieci uważam za bardzo udany, jak i całą imprezę. Gdyby tylko w końcu chciało do nas przyjść lato, to byłoby idealnie. Tymczasem panuje tutaj temperatura około 15 stopni i większość czasu pada:(.
W ramach marzeń o lecie i w tematyce tęczowej, na talerzu ułożyłam też kolorowe owoce i aż trudno mi w to uwierzyć, wczoraj wieczorem po imprezie na niebie pojawiła się niewielka tęcza!!!
A na koniec moje piękne dzieci lat 1 i 3:)