czwartek, 24 lutego 2011

taki czwartek byle jaki

Dziś słońce zawitało w Wielkiej Brytanii, temperatura iście wiosenna, a my zostaliśmy uziemieni w domu przez wiruska. Wirusek niestety nadal ma się świetnie i panoszy się po całym domu, dokuczając wszystkim domownikom. A kysz wirusku, chcemy do słońca!
Nie wiem, jak to się stało, ale pomiędzy wycieraniem jednego i drugiego noska, udało mi się dość przyjemnie wypełnić czas. W ruch poszły wszystkie sprzęty:
Mikołaj uwiecznia wszystko, co robi swoim małym Nikonem:)
odkryliśmy też genialną i prostą zabawkę, pokrowiec na balon (z pewnością można go uszyć samemu, ten który mamy wyprodukowała chustowa firma Hoppediz); bardzo fajna przenośna piłka, można pokrowiec z balonem włożyć do kieszeni i nadmuchać w parku:)

ponadto wygląda na to, że moje dzieci zaczynają bawić się razem....

a na Lenę kojąco działa widok jej samej, więc zorganizowałam w saloniku lusterko:)
Co jak co, ale Mikołaj nawet w chorobie, nie odmówi naleśników, dziś się ich domagał, więc w towarzystwie Leny umieszczonej na plecach, przygotowałam upragnione danie. Niestety w międzyczasie umęczony Miki zasnął (na siedząco).



A co do naleśników...ostatnio wszędzie widzę jakieś symbole. W wannie, w ucieranym cieście. Dziś ofiarą padł naleśnik (mój mąż jednak nic nie widzi, a wy?).

3 komentarze: